Ten start miał być największym wyzwaniem w dotychczasowej mojej amatorskiej nazwijmy to nieco na wyrost – karierze :). 270 kilometrów w formule solo było czymś, czego nigdy wcześniej nie poczułem, tym bardziej w konwencji zawodów. Dlatego do tego startu przygotowywałem się wydolnościowo startując 2 tygodnie wcześniej na zawodach GPA Rajdy dla Frajdy na dystansie 170 km, oraz mentalnie snując przemyślenia i opracowując strategię oraz logistykę.
Przed startem ultramaratonu
Do Parczewa (baza zawodów) przybywamy dzień przed startem. O 19.00 wpadamy po pakiet startowy, przy okazji uczestnicząc w oficjalnym otwarciu zawodów połączonym z poczęstunkiem. Jest zupka, kartacze, pyszne ciasto, sporo ciekawych anegdot i dobra piknikowa atmosfera. Wieczorem porcjuję sobie jedzenie i picie, oklejam numerami startowymi: rower, kask, ciuchy, plecak (serio!) – no nie ma opcji, żeby ktoś przegapił Twój numer startowy na tych zawodach.
Na starcie ultramaratonu kolarskiego
Rano, atmosfera nieco gęstnieje, cały hotel na śniadaniu spięty, niby uśmieszki, ale widać, że każdy z tyłu głowy ma to, co go będzie czekać. Ja też się stresuję i wcale się tego nie wstydzę. Chwilę później jesteśmy już na starcie, odbiór trakera, kilka fotek i można lecieć. Zasada jest taka, że przez pierwsze 7 kilometrów można jechać w grupie, później już każdy jedzie swoje z obowiązkiem utrzymania minimum 100 metrów od innego kolarza.
Ruszamy
Staruję w 6 osobowej grupie i pierwsze kilometry jadę na zmianach z jednym z kolegów. W wyznaczonym miejscu rozdzielamy się, tzn kolega mnie wypuszcza przodem, więc korzystam. Od samego początku wiatr nie jest naszym sprzymierzeńcem, wiejąc stale i dość silnie ( ok 40km/h ). Jak się później okaże wiatr w twarz mieliśmy przez pierwsze ok 150 kilometrów. Dlatego korzystam możliwie dużo z lemondki, co wydaje się zwiększać tempo podróżowania.
Pierwszy punkt kontrolny maratonu
Ten jest na około setnym kilometrze, można zjeść, napić się, a nawet położyć na materacach. Ja ambitnie, uzupełniam bidony, przepakowuję jedzenie z plecaka do kieszeni, korzystam z toalety i lecę dalej. Około 140 kilometra decyduję, jednak, że na kolejnym punkcie zrobię przerwę i będę jadł coś obiadowego. Okazuje się, że ciężko jest jeść przez 9 godzin same słodkie rzeczy. Najpierw masz ich dość, a potem to już czujesz nawet wstręt, co i tak nie ma znaczenia, bo jeść trzeba, czy z frajdą, czy bez.
Drugi punkt kontrolny
177 kilometr, ale u mnie już dwa więcej, a tu punktu nie ma. Okazuje się, że przegapiłem, jak kilku innych uczestników. Jest to lekko deprymujące, kiedy musisz się wrócić i jedziesz w kierunku startu mijając jadących w poprawną stronę zawodników. Punkt kontrolny znów z dobrym poczęstunkiem, a zupa pomidorowa to wręcz mistrzostwo świata.
Ostania prosta
Po drugim punkcie kontrolnym nabieram wiatru w żagle, to pewnie zasługa klusek, ale i zmiany kierunku jazdy, bo w końcu jadę z wiatrem. Przyspieszam o jakieś 3-4km/h i takie tempo utrzymuję przez kilkadziesiąt kolejnych kilometrów. Bliżej mety znów wiatr zaczyna dmuchać w czoło, czego nie brałem pod uwagę. Zaczynają, tez drętwieć „4 litery” więc kręcę momentami, a później dłuższymi chwilami na stojąco. Do mety dobijam w zadowalającym tempie, z resztkami sił, ale w nienajgorszej formie, jak się później okaże, na 6 miejscu w klasyfikacji generalnej solo.
Podsumowanie ultramaratonu Mały Piękny Wschód
Jestem zadowolony, a nawet dumny z tego startu. Nie dość, że wszystko zagrało, w sensie ilość picia, jedzenia, żywienie w trakcie i przed startem, to dodatkowo utrzymywałem tempo wyższe od zakładanego. Pod wiatr starałem się jechać 30km/h zakładając, ze nawet jak nieco osłabnę, to z wiatrem utrzymam tą prędkość. Finalnie średnia z całego dystansu wyszła ponad 31km/h, co uważam za duży sukces. Impreza męcząca fizycznie, ale fantastyczna sportowo i miła widokowo. Pozwala przełamać bariery, pokonać własne słabości i nie jest nastawiona na walkę na śmierć i życie. Dlatego między innymi organizator ogranicza się do medali za ukończenie, a rezygnuje z dekorowania pierwszej trójki. Kończysz więc jesteś zwycięzcą, a wysokie miejsce jest miłym dodatkiem. Szanuję!
Jednym słowem, dobra impreza, po której porządne zakwasy są gratis.