Niedziela, 5 czerwca meldujemy się z Tomkiem na starcie dziesiątego Maratonu Jastrzębi Łaskich. Start jubileuszowy i sentymentalny zarazem, bo to tu stawialiśmy pierwsze kroki w zawodach. W dodatku dziesiąta edycja, do tego 600 lecie Łasku i… moje czterdzieste urodziny – dużo tego, jak na raz.
Konwencja tych zawodów jest dość specyficzna, startuje się w kilkunastoosobowych grupach, które startują co 2 minuty. Zamysł jest taki, żeby było bezpieczniej, jednak zaburza to nieco uczciwą konkurencję, ponieważ kluczem do sukcesu może okazać się trafienie mocnej grupy.
Przed startem
Tomasz startuje kilka grup przede mną, my lecimy o 10.21. Ruszamy spokojnie, aż za spokojnie. Średnia około 35 km/h nie wróży sukcesu, tym bardziej, że początek jest z wiatrem. Próbuję motywować grupę do nieco mocniejszej pracy na zmianach. Około 20 kilometra robię mocniejszą zmianę w celu selekcji 4, 5 zawodników do wspólnej pracy. Grupy jednak nie udaje się rozerwać. Około 30 kilometra dojeżdża nas część grupy startującej 2 minuty po nas, zabieramy się w kilkoro, tworząc mniej więcej 15 osobowy skład, który nabiera właściwego tempa w okolicach 40 km/h. Zmiany dajemy w pięciu, może sześciu, a szkoda, bo gdyby pracowali wszyscy, pewnie ukręcilibyśmy lepsze tempo. Ja czuję się dobrze, jadę lekko poniżej swojego limitu. Mniej więcej 5 km przed metą mój „pociąg” zgarnia Tomka, więc jest szansa na wspólny finisz. Tak też się dzieje, do ostatnich kilometrów lecimy w jednej grupie. Już tylko ostatni zakręt 90 stopni w prawo i meta. Kluczowe aby go dobrze pokonać i wyjść z dobrą prędkością na start/metę. Udaje mi się zdystansować rywali i finiszuję jako pierwszy z grupy, co jest miłym akcentem 🙂
Finalnie kończymy: ja na 7 miejscu w m3, Tomek na 11 w m3, co uznajemy za wynik dobry. Trasa niezmiennie, szybka, płaska, asfalt w dużej większości, zacny, kluczowe (niebezpieczne) zakręty zabezpieczone dobrze – 75 kilometrów idealnych do kręcenia dobrych średnich.
Całkiem hojny pakiet startowy oraz świetny posiłek regeneracyjny – dwudaniowy obiad na szkolnej stołówce: barszcz biały, kotlet schabowy z ziemniakami, młoda kapusta i kompot – palce lizać.
Z trasy wyścigu
Jak na zdjęcia robione ziemniakiem, to i tak niezła jakość 😉
Na koniec mega niespodzianka – team oraz przyjaciele przekazują mi puchar z grawerem sugerującym, że jestem już starym człowiekiem, co ubierają, trzeba przyznać, w piękne hasło: „Średnich 40, team Hippo Cycling i przyjaciele”
Dziękuję Panowie!
40-tkowe Afterparty
Poczytaj więcej
- Jak Jerzy Górski zaczarował mój rowerNa wiosnę ’21 odpaliłem projekt „Retro Bajk”, czyli modernizację swojego startego roweru MTB, który to dostałem od rodziców w wieku 16 lat. Teraz mam 38, więc jak łatwo obliczyć jest … Więcej
- Najwyższy szczyt gór Biokovo – Św. JureJako chłopak z nizin przed górami czuję respekt. Św. Jure (1762 m.n.p.m), najwyższy szczyt gór Biokovo oraz drugi najwyższy w Chorwacji, okazał się łaskawy. Pozwolił mi wjechać na sam czubek … Więcej
- Najbardziej kolarskie logo jakie widziałeś?Czy jest to najbardziej kolarskie logo jakie widziałeś? Według nas tak. Ale jeśli jeszcze nie dostrzegasz wszystkich kolarskich szczegółów, to chętnie zabierzemy Cię na szybką rundkę z naszym logo. Nos … Więcej