Pierwszy start w sezonie. Zdecydowałem się na najdłuższy dystans „podróżniczy”, czyli 170 kilometrów w wyścigowym tempie. Zawody chciałem potraktować jako przygotowanie przed „Małym Pięknym Wschodem”, który czekał mnie dwa tygodnie później. Miało to być przetarcie na wyjątkowo długim jak dla mnie dystansie.
Start
W Kleszczowie przywitał nas rześki poranek, zapowiadając fajną rywalizację. Atmosfera jak zawsze miła ( to zasługa organizatora ) więc nie ma poczucia niepotrzebnej napinki. Szybkie przygotowanie roweru, pakowanie jedzenia i prosto na start. 3,2,1 poszli. Pierwsze zaskoczenie, to fakt, że już na pierwszych kilometrach formuje się trzyosobowa ucieczka z grupy. Dwóch kolegów na „kozach” jeden na klasycznej szosie – poszli. Ja zostaję w siedmioosobowej grupie.
Współpraca
Jazda w grupie układa się poprawnie. Jedziemy na zmianach, każdy pracuje według własnych możliwości, ale generalnie wydaje się, ze nikt nie cwaniakuje i nie obstawia tyłów. Dopiero na 78 kilometrze następuje delikatny zgrzyt. To tu ma się odbyć techniczny postój na tzw. przepak, bufet i toaletę ( dobry pomysł organizatora ). Zwyczajowo grupa dojeżdża, i odjeżdża wspólnie, ale tym razem trójka poleciała, czwórka została – w tym ja. Ok, w sumie podium odjechało, więc nie ma o co kruszyć kopii, ale wiecie, delikatny niesmak pozostał. Po jakimś czasie doganiamy jednego z uciekinierów i jedziemy w pięciu, jak się później okaże już prawie do samej mety.
Finał na szczycie Góry Kamieńsk
Finał zaplanowany został na szczycie Góry Kamieńsk. Czekał nas około 3 kilometrowy podjazd, czyli takie łódzkie Mount Ventoux. Już na samym początku góry postanowiłem zaatakować, by sprawdzić czy uda mi się zdystansować część grupy. Ku mojemu zdziwieniu w połowie podjazdu miałem za sobą już tylko jednego z kolegów i to w lekkim dystansie. Do mety dojechałem ze znaczącą przewagą nad resztą grupy co dodało mi „skrzydeł” i poprawiło humor. ( mimo, że nie byłem oczywiście pierwszy, mogłem poczuć się jak zwycięzca) 😉 Okazuje się, że 6 miejsce też może być ok..
Rajdy dla Frajdy są ok
Lubię ten cykl. Nie ma spiny, jest za to dobra atmosfera. Uczestnicy nie traktują tych zawodów jak Mistrzostw Świata. Z zasady nie ma zachowań niesportowych, czy aroganckich. Zawodnicy cieszą się jazdą, nie podstawiają sobie nóg, nie rozpychają się łokciami, by zdobyć wyższe miejsce. Generalnie zdrowa atmosfera, zakończona wspólnym posiłkiem, podziękowania za wspólną pracę, oraz dobre słowa na mecie. Plus za „fajne medale”, dobrą oprawę i organizację. Nieco mniej zdjęć niż na krótszych dystansach, ale to zrozumiałe zważywszy na ograniczoną ilość fotografów. Generalnie Rajdy dla frajdy – tak trzymać!