W dniu 12.09.2021 wystartowałem w kolejnym wyścigu z serii Road Tour, tym razem był to wyścig ze startu wspólnego – ostatni etap trzyetapówki, czyli Wyścigu Trzech Lilii. Już przed zawodami przeczuwałem, że nie będzie lekko, ale rzeczywistość przerosła moje oczekiwania…
Rześki poranek, niezbyt duża ilość zawodników, oraz lekka mżawka to okoliczności, które powitały mnie w Skierniewicach. W biurze zawodów zaczęło się od lekkiego zgrzytu, ponieważ dystans, który planowałem jechać 1/2PRO (50km) został przyporządkowany jedynie starszym grupom wiekowym, więc wszystkich z M3 wrzucono z automatu na PRO, czyli 71km. „No przecież przejedzie Pan chyba ten dystans”, usłyszałem na moje „ale”. W tym momencie wiedziałem, że strategia z walki o miejsce, zostaje zmieniona na dojechanie w pierwszym peletonie.
Start dość zabawny, opóźniony o 5 minut ( to chyba znak rozpoznawczy tego cyklu 😉 ) wydarzył się nagle, 3,2,1 – poszli! – no nie powiem, trzeba się było orientować, żeby ruszyć w czas. Grupa od razu narzuciła mocne tempo – 40-45km/h i tak cały czas. Po kilku kilometrach rozpoczęły się pierwsze próby rwania i pierwsze ucieczki, szybko kasowane przez peleton. Któraś kolejna próba ucieczki owocuje dwójką z przodu, ale już po chwili jeden z zawodników kręci piruety w powietrzu i ląduje na poboczu. Takich nerwowych sytuacji było więcej. Generalnie peleton zwarty, szybki, sprawny. Ja starałem się jechać bezpiecznie i utrzymywałem nieco zbyt duże odstępy, co powodowało, że przesuwałem się w tylne rewiry grupy. Efektem tego były większe straty sił na każdym ostrzejszym zakręcie. To dlatego, że peleton działa trochę jak guma, ci ostatni muszą podganiać po każdym zakręcie do czoła, które rozpędza się szybciej.
W trakcie kilkudziesięciu kilometrów, miałem 3 momenty, kiedy myślałem, że grupa mi ucieknie i jeden, gdzie wydawało mi się, że mogę spróbować wyjść no czoło i powalczyć z ucieczką. Generalnie jechałem względnie miarowo, na bardzo wysokiej jak na mnie średniej. Niestety około 2 kilometrów przed finiszem, peleton odjechał po zakręcie na tyle skutecznie, że nie byłem w stanie już go dojść. Kluczowe, aby na tych ostatnich kilometrach pilnować mocno grupy. Finalnie wjechałem na metę za grupą główną jako pierwszy z „urwanych”. Wstydu nie ma, bo średnia wyszła powyżej 41km/h, jednak braki w doświadczeniu i obyciu w tak dynamicznej grupie na pewno dały o sobie znać.
Sam wyścig trudny do oceny. Ogólnie trasa bardzo dobra, gładkie, szybkie asfalty, dobre zabezpieczenie przez motocykle podczas wyścigu. Lekki niesmak przyniosła przymusowa zmiana dystansu oraz dość chaotyczny start. Co nie zmienia, że całościowo imprezę traktuję jako udaną.
Jest nowe doświadczenie, jest życiówka jeśli chodzi o średnią na 70 kilometrach. Spotkałem kilku starych znajomych i lokalnych „wyjadaczy”. Po wyścigu pozostają zatem dobre wspomnienia i … konkretne zakwasy.
Na zdjęciach unikalny Citroen C5 Aircross od Citroen Syguła Łódź. Polecamy salon naszego Partnera!